sobota, 18 października 2008

Ostatni taki oficer

Kilka razy znaleźliśmy się pod ostrzałem z broni maszynowej, moździerzy i artylerii. Nam także, jak wszystkim walczącym tam żołnierzom, udzieliła się powszechna zawziętość i wola walki. Coś takiego widziałem wtedy po raz pierwszy i ostatni, choć brałem udział w 29 bitwach – tak niedawno wspominał bój pod Monte Cassino generał brygady Zygmunt Odrowąż – Zawadzki, ostatni oficer Wojska Polskiego, wypromowany w przedwojennej Polsce, uczestnik wielu bitew II wojny światowej. Generał zmarł w Gdańsku 13 października w wieku 97 lat.


(…)Dziś, gdy wspominamy heroiczny bój Polaków o wzgórze Monte Cassino, otwierające aliantom drogę na Rzym, warto się wsłuchać w relację ówczesnego majora Zygmunta Odrowąża-Zawadzkiego. Choć bardzo jeszcze wówczas młody, był już wielce doświadczonym oficerem sztabowym, zastępcą szefa sztabu i szefem oddziału operacyjnego w 3. Dywizji Strzelców Karpackich.

Miłość silniejsza od śmierci
Przygotowania do bitwy zajmowały majorowi Zawadzkiemu i innym sztabowcom większość czasu, zdawali sobie bowiem sprawę, że od tego zależy życie wielu polskich żołnierzy. Tym bardziej zdumiewające jest to, iż we wspomnieniach po latach pojawiają się refleksje i spostrzeżenia, o które trudno by podejrzewać zawodowego oficera. Kiedy polscy oficerowie wyruszyli na rekonesans w kierunku pola przyszłej bitwy, w rejon tzw. Domku Doktora, major zanotował: "Noc była piękna, gwiaździsta, ale hałaśliwa. Wciąż ktoś strzelał i coś wybuchało. Gdy nagle robiło się cicho, miałem wrażenie, że dzwoni mi w uszach. Najdziwniejsze było to, że z drzew oliwkowych, których pociski pozbawiły całkowicie liści, dobiegał nas... śpiew słowików! Pomyślałem sobie wtedy, że jednak miłość jest silniejsza od śmierci!". A śmierć była tuż obok. Słowiki śpiewały na gołych drzewach zaledwie 170 metrów przed niemieckimi pozycjami. Codziennie ktoś ginął z powodu nieustającego ostrzału. Śmierć zbierała żniwo, zanim "ruszyli przez ogień, straceńcy". Od 27 kwietnia 1944 r. do momentu rozpoczęcia decydującej bitwy 3. Dywizja Strzelców Karpackich straciła 3 oficerów i 42 szeregowych, 13 oficerów i 178 szeregowych zostało rannych. Tak wyglądała "cisza przed bitwą", przerywana nie tylko słowiczym śpiewem.

Wiara przeciw fanatyzmowi
Brawurowy polski atak na umocnione wzgórze napotkał na swej drodze dwie przeszkody, jak się zdawało, nie do pokonania: jedna to dobre położenie pozycji obronnych i nadzwyczaj trudny teren, sprzyjający Niemcom. Teren miał cechy wysokogórskie, ze stromymi stokami. Nieprzyjaciel doskonale widział polskie pozycje, artyleria musiała być ukryta, wprowadzenie wojska w rejon walki mogło się odbywać praktycznie tylko w nocy. Drugą, piekielną przeszkodą była niemiecka 1. Dywizja Spadochronowa "Hermann Goering", broniąca najważniejszego odcinka, Cassina i okolicznych wzgórz.
- To była najlepsza jednostka nieprzyjaciela - wspomina generał. - Miała duże doświadczenie bojowe z walk w Norwegii, Belgii, Holandii, na Krecie i w Związku Sowieckim. Jej żołnierze byli ochotnikami w wieku do 25 lat i fanatycznymi hitlerowcami - dodaje.
Polscy żołnierze byli przeciętnie znacznie starsi od swych przeciwników, niektórzy dobiegali pięćdziesiątki, przez to fizycznie byli mniej sprawni. Nie mieli też takiego doświadczenia bojowego jak Niemcy. Zdaniem generała, gdyby bitwa toczyła się kilka miesięcy później, ofiar po naszej stronie byłoby znacznie mniej. Każdego dnia żołnierz polski zdobywał doświadczenie i umiejętności. Uczył się współpracy z kolegami, wśród których byli zarówno doświadczeni zawodowi żołnierze, jak i tacy, którzy wojaczki uczyli się dopiero w długiej drodze do domu - przez dramatyczne doświadczenia deportacji na nieludzką sowiecką ziemię. Byli też tacy, co jeszcze kilka tygodni wcześniej stali po drugiej stronie w niemieckich mundurach: chłopcy z Pomorza, z Wielkopolski czy ze Śląska, ziem wcielonych w roku 1939 do Rzeszy. Nikt ich nie pytał o zdanie. Przywdziewali obce mundury, by chronić rodziny przed obozem koncentracyjnym. Nawet dezercję musieli zamarkować jako śmierć na polu bitwy, bo za to też prześladowano najbliższych. Zmieniano im nazwiska w książeczkach wojskowych na wypadek dostania się do niewoli. Korzystali z każdej okazji, by trafić do polskiego wojska i zdjąć nienawistny mundur. - To byli bardzo dobrze wyszkoleni żołnierze, pałający poza tym chęcią walki, by zmyć upokorzenie, jakiego zaznali - wyjaśnia generał.Wszystkie atuty były po stronie Niemców: wyszkolenie, doświadczenie, nawet ten hitlerowski fanatyzm. Jest jednak coś, co potrafi pokonać i słabość fizyczną, i furię przeciwnika. Głębokie przekonanie, że bronimy słusznej Sprawy, że Pan Bóg jest z nami, że to wszystko dla Polski... - W szkole wojskowej uczono nas, że motywacja i wiara w zwycięstwo, to jest co najmniej 10 proc. więcej atutów, niżby wynikało z chłodnej kalkulacji sztabowej. O te 10 proc. byliśmy mocniejsi i to wystarczyło, by zwyciężyć, "by udał się szturm" - mówi z przekonaniem generał Odrowąż-Zawadzki.

Krzyk dzikich gęsi...
11 maja rozpoczęła się aliancka ofensywa we Włoszech. Otrzymała ona kryptonim "Honker", co znaczyło po angielsku krzyk dzikich gęsi powracających do domu. Dla wielu polskich żołnierzy ten kryptonim miał szyderczą wymowę. Ci z Kresów wiedzieli już, że drogi do domu mogą nie odnaleźć, nawet jeśli pokonają Niemców. Coraz głośniej mówiło się o porozumieniach "naszych aliantów" z "aliantami naszych aliantów" kosztem Polski, zgodnie z liniami wytyczonymi na wschodzie jeszcze przez Stalina i Hitlera. Realny był bunt polskich żołnierzy i odmowa dalszej walki przeciwko Niemcom. Czuli się zdradzeni. Zwłaszcza ci, którzy przeszli przez sowieckie piekło i nosili w kieszeniach mundurów żołnierskie legitymacje z dewizą: "Bez Wilna i Lwowa nie ma Polski"... Generał Anders osobiście uczestniczył w akcjach uświadamiających sytuację. Sowieci tylko czekali, by rozpocząć kampanię propagandową przeciwko "polskim faszystom", co sprzyjają Niemcom, co opuścili Sowiety, by uniknąć walki. Trzeba było walczyć. Polacy byli pierwszymi, którzy podjęli walkę w tej wojnie i musieli być wśród ostatnich, którzy ją kończyli. "Jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor"(…)

Polski atak na Monte Cassino był kontynuacją wcześniejszych, nieudanych działań aliantów. Już 22 stycznia 1944 r. uderzyli Amerykanie. Straty były ogromne (ponad tysiąc poległych), szturm trzeba było przerwać. Jeszcze większe straty ponieśli atakujący z drugiego skrzydła Francuzi. W lutym odbyły się równie nieudane ataki z udziałem Amerykanów, Hindusów, Nowozelandczyków i Brytyjczyków.W marcu ponownie zaatakowali Hindusi, Nowozelandczycy i Anglicy. To była krwawa jatka. Straty aliantów wynosiły ponad 50 tysięcy ludzi! (…)
11 maja Polacy byli główną siłą atakującą Monte Cassino. Nasi żołnierze atakowali w nieosłoniętym, zaminowanym terenie pod ostrzałem z zamaskowanych bunkrów. Ten pierwszy atak się nie udał, ale umożliwił wyparcie Niemców z miasta Cassino. Rozpoznano stanowiska niemieckiej obrony, zlokalizowano niebezpieczne bunkry. Bardzo to pomogło podczas decydującego ataku 17-18 maja. Fanatyczni hitlerowscy spadochroniarze, pod wrażeniem gwałtowności i zaciekłości polskiego ataku, w obawie przed okrążeniem i zagładą, opuścili wówczas pozycje w klasztorze. To był przełom. Rankiem patrol 12. Pułku Ułanów Podolskich, pod dowództwem podporucznika Kazimierza Gurbiela, wkroczył w ruiny klasztoru. Polacy zajęli cały klasztor i zatknęli na murach polską flagę. (…)

Zdumienie
W decydującym ataku na Monte Cassino zginęło 924 polskich żołnierzy, prawie 3 tysiące zostało rannych. - Rano 18 maja pojechałem z generałem Duchem do ruin miejscowości Villa, a potem pieszo udaliśmy się na wzgórze 593 - wspomina generał Zawadzki. Po drodze spotykaliśmy kolumny noszowych, niosących poległych, zawiniętych w koce. W milczeniu salutowaliśmy. Widziałem coraz więcej poległych. Wszędzie kamienie zbroczone były krwią. Dotarliśmy do klasztoru. Wszędzie leżały gruzy i resztki żołnierskiego sprzętu. Gdzieniegdzie widać było podarte szaty liturgiczne. W powietrzu unosił się zapach wapna i skruszonego betonu - opowiada.W klasztorze uzyskano odpowiedź na pytanie, dlaczego Niemcy z taką furią i zapamiętaniem bronili się przed Polakami: Wzięty do niewoli kapitan Herbert Beyer, dowódca 1. batalionu 4. pułku spadochroniarzy, potwierdził informacje docierające od jeńców, że dowódcy informowali niemieckich żołnierzy, iż Polacy nie biorą jeńców, zabijają ich na miejscu. Po zbrodniach, których Niemcy dopuścili się w Polsce, a o których ci spadochroniarze musieli przecież słyszeć, łatwo było w to uwierzyć. Szukali więc możliwości poddania się Anglikom. W końcu to Anglicy wymyślili "linię Curzona" i to oni bronili interesów niemieckich przed "nadmierną ekspansją polską" podczas konferencji wersalskiej...Na polu bitwy zdumieni obserwatorzy zobaczyli ślady walk tak zaciętych, że przekraczających wszystko, co wcześniej widzieli podczas tej wojny. Nie tylko strzelano. Walczono wręcz przy użyciu bagnetów, kolb karabinowych czy po prostu gołych pięści. Doświadczony, oglądający niejedno pole walki major Zawadzki zobaczył polskiego i niemieckiego żołnierza w śmiertelnym objęciu. Obydwaj jednocześnie przekłuli się bagnetami... Coś podobnego widział wcześniej tylko jeden raz: podczas kontrataku polskiego nad Bzurą we wrześniu 1939 roku. W innym miejscu dostrzegł znów śmiertelną parę: polskiego i niemieckiego żołnierza, którzy wzajemnie spalili się za pomocą miotaczy ognia. Nawet oficerowie sztabowi nie byli bezpieczni.
- Kilka razy znaleźliśmy się pod ostrzałem z broni maszynowej, moździerzy i artylerii - wspomina generał. - Nam także, jak wszystkim walczącym tam żołnierzom, udzieliła się powszechna zawziętość i wola walki. Coś takiego widziałem wtedy po raz pierwszy i ostatni, choć brałem udział w 29 bitwach... - mówi. (…)


Zainteresowanym wspomnieniami pana generała polecam książkę: "Zygmunt Odrowąż-Zawadzki. Bóg - Honor - Ojczyzna. Wspomnienia". Wydawnictwo DJ, Gdańsk 2007.

*)Obszerne fragmenty jednego z ostatnich artykułów poświęconych generałowi Odrowążowi – Zawadzkiemu autorstwa Piotra Szubarczyka z gdańskiego oddziału IPN, "Na Monte Cassino było dużo czerwonych maków".

Źródło:
Nasz Dziennik

Zygmunt Odrowąż-Zawadzki - gen.bryg. W 1939 r. ukończył jako najmłodszy wiekiem porucznik Wyższą Szkołę Wojenną. Podczas kampanii wrześniowej oficer operacyjny 14 Wielkopolskiej Dywizji Piechoty. Uczestnik bitwy nad Bzurą, podczas której dostał się do niewoli niemieckiej. Następnie przez Węgry przedostał się do Wojska Polskiego we Francji. Jako oficer operacyjny Brygady Karpackiej uczestniczył w operacji libijskiej i w walkach o Tobruk. Podczas kampanii włoskiej 2 Korpusu był oficerem operacyjnym Sztabu 3 Dywizji Strzelców Karpackich. Za bitwę o Ankonę odznaczony Krzyżem Srebrnym Virtuti Militari. W bitwie nad Senio i o Bolonię uczestniczył jako dowódca 5 batalionu Strzelców Karpackich. Po zakończeniu kampanii włoskiej został dyrektorem nauk w Oficerskiej Szkole Taktycznej 2 Korpusu. Po powrocie do Kraju w 1947 r. przez długi czas nie mógł znaleźć pracy. Dopiero po ukończeniu Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Poznaniu w 1952 r. otrzymał możliwość pracy zgodnie ze swoim wykształceniem i statusem społecznym.

Brak komentarzy: